Kobieta Anniel: Agnieszka Grochowska

O przyspieszonych lekcjach pianina, szalonych transferach w czasie i przestrzeni, i wymarzonej samotnej podróży gadam z Agnieszką Grochowską, aktorką oraz mamą 7-letniego Władysława i 3-letniego Henryka.

rozmawiała: Dominika Janik / foto: Monika Lenarczyk

Nigdy nie zapomnę jak kilka lat temu zobaczyłam Agnieszkę w malutkiej kawiarni założonej przez jej siostrę, gdzieś na Pradze Północ. Ziąb za oknem, a tu w środku drewniany stół, cerata w kratkę i najpyszniejsza jarzynówka na świecie. I ten śmiech chrupiący i soczysty, taki przewesoły, że mimowolnie sama parskasz i robisz wokół siebie bałagan. Wpadła tam na chwilę, a wszystko zajaśniało. To piękna umiejętność, ale nie będę pytać Agnieszki Grochowskiej, bohaterki kolejnej odsłony cyklu Kobieta Anniel, jak to się robi. Zapytam ją za to, jaki kraj jest jej rajem utraconym, kiedy ostatnio kupiła sobie sukienkę i jakim człowiekiem jest Matthew Modine. To musi nam wystarczyć.

Często powtarzasz w wywiadach, że dzięki aktorstwu uczysz się nowych rzeczy. To powiedz mi, co już umiesz, a czego chciałabyś się nauczyć?

Trudno odpowiedzieć na to pytanie, bo często to, czego się nauczyłam do konkretnej roli, już dawno zapomniałam (śmiech). Ale zdarzyło się tak, że musiałam się do „Wenecji” Jana Jakuba Kolskiego nauczyć się gry na fortepianie. Poprawka – nie musiałam, chciałam. Pewnie można było coś poudawać, ale zaparłam się, że tego Chopina zagram sama. I to daje totalną satysfakcję, gdy film pojawia się w kinach i nie tylko obraz, ale też ścieżka dźwiękowa to po części ja. Dzięki temu mam wrażenie, że historia jest bardziej prawdziwa.

Jak sobie radziłaś z ćwiczeniami?

Nie było mi łatwo, bo startowałam z poziomu, w którym mówiłam do moich dłoni, żeby grały jednocześnie. Uczyłam się nut, tłukłam gamy i palcówki u Janka Grudzińskiego, klawiszowca Kultu i mojego ówczesnego sąsiada, ze słuchawkami na uszach. Z tego wszystkiego kupiłam nawet pianino klasyczne.

I tak po prostu oddałaś pianinu pół mieszkania?

Dobrze, że nie fortepianowi, bo wtedy przepadłoby całe mieszkanie (śmiech). Kupujesz pianino, mając romantyczną wizję, że będziesz na nim grać, bo muzyka tak bardzo zmienia człowieka i świat. Teraz wiem, że to naiwne marzenie cechuje tych, którzy nigdy nie grali na żadnym instrumencie. Myślą, że od tak staną się muzykami, będą grać i będą tę grę kultywować. A w rzeczywistości pianino stoi i się kurzy. Moje znalazło swoje miejsce w szkole na Targówku, tam gdzie było naprawdę potrzebne, i ktoś na nim faktycznie gra. Może gdybym zaczęła ćwiczyć, to ten zapał by do mnie wrócił…

Myślisz, że to jest jak z jazdą na rowerze? Że wystarczy wsiąść na siodełko i wszystko działa jak kiedyś?

Myślę, że ktoś musiałby mną pokierować, ale jestem świadoma tego, że muzykiem to ja nie będę.

To był twój pierwszy kontakt z instrumentem?

Tak, nigdy wcześniej się nie uczyłam. A tutaj dostałam 3 miesiące na przygotowania, podczas których ćwiczyłam po 4 godziny dziennie.

Lubisz, kiedy wisi nad tobą deadline?

W tym momencie życia nie umiem jednoznacznie na to pytanie odpowiedzieć, bo kieruje mną potrzeba, żeby wyjechać gdzieś na pół roku, nie myśleć o deadline’ach i nic nie robić.

 

I dokąd byś pojechała?

Do Indii, bo nigdy tam nie byłam. Ciągnie mnie w tamte strony, ale to trudne do zrealizowania, kiedy masz dwoje małych dzieci – przecież nie rzucisz wszystkiego i nie wyjedziesz na pół roku. Trzeba dać im urosnąć. A może Indie staną się kierunkiem mojej samotnej podróży? To moje życzenie na 40 urodziny. Ale też lubię podróżować z dziećmi. Dużo z nimi jeżdżę, bo tak się ułożyło moje życie zawodowe przez ostatnie lata, że często pracowałam za granicą, więc oni ze mną jeździli do Włoch, Wielkiej Brytanii, Niemiec, i byli w tych podróżach zupełnie bezproblemowi. Jakby się z tym urodzili.

Nie marudzą na przesiadki, jet lag, odbiór bagażu?

Staram się, żeby nie byli narażeni na żadne niedogodności, ale faktycznie mam z nimi łatwo. Z bardzo małymi dziećmi to już zupełnie nie ma kłopotu. Gdy kręciliśmy „Teen Spirit”, grałam jednocześnie w pewnym niemieckim filmie. Niutek miał wtedy 10 miesięcy. Pamiętam, że brałam go do nosidła, a on spał. Ale bywały w tym czasie trudne transfery, bo film niemiecki był kręcony w Berlinie, a 2 dni zdjęciowe działy się w Gorzowie. Więc musiałam z Londynu po zdjęciach łapać samolot do Szczecina, a potem tłuc się autem na plan. Dotarliśmy na miejsce o 3 nad ranem, a od 7 były zdjęcia. Dzielnie to znieśli, nie to, co ja (śmiech).

Co ci daje aktorstwo?

W dużym skrócie: aktorstwo pozwala mi cieszyć się zdrowiem psychicznym.

Bujanie się od jednej emocji do drugiej gwarantuje zdrowie psychiczne? No jak to?

No tak. Coś w tym jest, bo każdy przecież ma w sobie coś do przepracowania, tyle że aktorstwo to nie terapia i cię nie uleczy. To dziwne poczucie, kiedy masz wrażenie, że nie przepracowałaś ani jednego dnia w życiu. Takiej prawdziwej, żmudnej pracy w moim życiu było niewiele. Grając, z jednej strony robię coś, co mnie totalnie fascynuje, jest jak pójście do wesołego miasteczka. Z drugiej to fizyczna praca, której ogrom trudno sobie wyobrazić komuś, kto tego nie robił.

Co masz na myśli?

To, że wstaje się bardzo wcześnie, długo się czeka na makijaż i ciuchy, w kółko powtarza się sceny. A aktor musi być w pełnej gotowości, niezależnie od tego, kiedy będzie te sceny kręcił. W tym konkretnym momencie musi to zrobić maksymalnie dobrze, bo może nie mieć szansy na powtórki, albo może mieć tych powtórek kilkanaście. Tego nikt nie wie. I nikt nie będzie się nad tobą użalał, że byłeś zmęczony i tę scenę kręciliście po 12 godzinach twojej pracy, właściwie powinnaś iść już do domu, ale jeszcze trzeba było zostać. Po coś, nawet nie pamiętasz po co.

Czyli najtrudniejsze jest to, że nie możesz okazać słabości? Zawsze musisz być na 100 procent?

Tak i to jest dziwne, bo jednocześnie wyczerpuje i daje siłę. Mało kto ma taką wybitną przyjemność pokrzyczeć sobie od czasu do czasu na planie, albo popłakać. W pracę aktora wpisany jest poligon doświadczalny, na którym możesz często puszczać swoje skrajne emocje.

I to jest zdrowe?

Tak myślę. Nawet jak nie krzyczysz i nie płaczesz, to ten rodzaj pracy jest wentylem do puszczania stresów i spięć.

Więc czujesz, że po coś są te twoje trudne, często skrajne emocje?

Tak, bo na nich pracujesz.

Niesamowite rozmowy z Renatą Przemyk, Kamilem Bednarkiem, Piotrem Cugowskim. I z Katie Melua właśnie, pięknym człowiekiem. Słuchałam prób i koncertu „Age of Sing”, któreg

Ale to też – z mojej perspektywy – musi piekielnie męczyć, że się tak ciągle próbujesz i sprawdzasz, otwierasz przed kimś obcym, nie wiedząc nigdy, jak to zostanie odebrane czy wykorzystane. Czy masz z tym kłopot albo miałaś taki problem kiedyś, na początku kariery?

Nie, ale pewnie dlatego, że miałam inną świadomość. Przez to też prawdopodobnie mniej z siebie dawałam. Przełamywania lęku i wstydu nauczyłam się z biegiem lat i dzięki temu czerpię z tej pracy więcej radości. Kiedyś było we mnie więcej strachu, obaw przed opiniami z zewnątrz. Myśląc przede wszystkim o tym,  jak wiele od twojej roli zależy, sam się cenzurujesz. Na szczęście już mi to trochę przeszło.

I jak jest teraz?

Teraz moja praca mnie bawi. W przeciwnym razie to musiałaby być istna męczarnia – 60 osób z ekipy na ciebie patrzy, a po zmontowaniu zobaczy to jeszcze mnóstwo innych ludzi. Z tą świadomością można by nigdy nie wyjść z mejkapu i z samej przyczepy. W tej chwili interesuje mnie przede wszystkim przełamywanie wstydu, takie szybkie i intensywne, z akcją i improwizacją. Najchętniej wchodziłabym na plan bez scenariusza.

Masz już za sobą takie doświadczenia?

W jakimś sensie tak. Z reżyserem Pawłem Maśloną spotkaliśmy się na planie serialu kręconego dla TVN. Paweł jest mocną osobą i superreżyserem, bardzo dowcipnym i pracowitym. Nagle padł pomysł, by zrealizować pewne sceny w nowy, nieprzewidywalny sposób. A ja miałam dziką przyjemność, nie wiedząc dokładnie, jakie to sceny i w jaki sposób zostaną zmienione. Mogłabym tak pracować cały czas! Spodziewam się też, że efekty tej pracy będą dobre, ale to się okaże.

Bo przecież nigdy nie wiesz, jak ten film, w którym grasz, zostanie zmontowany.

No tak, ale dla mnie ważny jest nie tylko efekt końcowy, ale przede wszystkim proces – to, co się dzieje w trakcie pracy. Jeśli proces jest chybiony, rzadko kiedy efekt jest dobry. 10 lat temu poleciałam do Kazachstanu, gdzie przez 2 miesiące pracowałam przy filmie „Stepy”. Praca szła nam tak fenomenalnie, że nie myślałam zupełnie o efekcie, bo już w trakcie zdjęć dostałam bardzo dużo. Nawet jeśli filmu nie uda się zrealizować do końca, bo czasem się nie udaje, to nie będę sfrustrowana i nie wrócę z poczuciem, że ktoś mnie oszukał. Dziwnym trafem „Stepy” zyskały uznanie – braliśmy udział w konkursie głównym o statuetkę Złotego Lamparta na Międzynarodowym Festiwalu w Locarno, zostaliśmy docenieni w Marakeszu (Nagroda Specjalna na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Marakeszu w 2010 r. – przy. red.). Przez to, że ta praca tak się genialnie układała, wydarzyła się jakaś metafizyka, zaprzyjaźniłam się mocno z reżyserką (Vanyą d’Alcantarą – przyp. red.), razem pojechałyśmy na festiwal, gdzie z rąk Johna Malkovicha odbierałyśmy nagrodę za najlepszy film. To jest coś dodanego.

Mówisz o przyjaźni z reżyserką jak o rzeczy zupełnie oczywistej, a przecież media karmią nas historiami o toksycznych relacjach reżyserów z aktorami, dziejących się „dla dobra” roli i filmu. Głośno było o przemocowych zachowaniach Larsa von Triera wobec Björk czy Charlotte Gainsbourg.

Ja ostatnio częściej pracuję z kobietami i to jest jednak inny rodzaj relacji. To dobry czas dla kobiet – reżyserują częściej niż przed laty. Sama nie mam takich negatywnych doświadczeń, ale może to wynikać z mojego podejścia do pracy. Jeśli na poziomie decydowania o wejściu w projekt coś się między mną i reżyserem nie zgadza, to nie biorę tej pracy. W związku z tym, że na planie się otwierasz, jest to praca oparta na zaufaniu, a poza tym musi być w tym przygoda i zabawa, to nie wyobrażam sobie kilku miesięcy męki i manipulacji ze strony reżysera.

Często wspominasz Kazachstan i da się wyczuć twój ciepły stosunek do tego kraju. Jeździsz tam regularnie?

No właśnie nie, nie byłam tam od czasu zdjęć do „Stepów”. To trochę mój raj utracony, którego wizję chcę chronić, bo boję się, że te uczucia i wrażenia już się nigdy nie powtórzą. Minęło już 10 lat, może dobrym powodem do powrotu byłaby właśnie ta okrągła rocznica. Jak to zleciało, o tak – pstryk!

Też to czuję. Im jestem starsza, tym jest to mocniejsze.

Dzieci tak szybko rosną, ale ja nie mam poczucia, że to jest coś złego. Upływ czasu mnie nie niepokoi. To mnie fascynuje! Mój dziadek będąc w szpitalu na kilka dni przed śmiercią, powiedział: Naprawdę, ja się czuję młody. Obie z siostrą nie rozumiałyśmy wtedy, co miał na myśli. Sądziłyśmy, że to jakiś rodzaj metafory. Dopiero po latach dotarło do mnie, że my tak naprawdę funkcjonujemy trochę poza czasem. Wokół nas rosną drzewa – kiedyś miały pół metra, teraz mają 3 metry, a my jesteśmy w jakimś sensie tacy sami. Mamy wspomnienia z dzieciństwa i wczesnej młodości, ale nasza oś życia jest taka sama. Mój dziadek mówił więc 1:1. Ciało się starzeje, ale wewnątrz jest istota bez wieku, pełna i żywa.

Jak o siebie dbasz? Od czego zaczynasz dzień?

Dzień zaczynam zwykle od tego, że próbuję się jeszcze chwilę przespać (śmiech). Jestem megadumna z siebie, kiedy pójdę spać o 21 z dziećmi, wstanę o 5 rano i tak oto zyskuję 2 godziny wolnego. Lubię wprowadzać sobie taki reżim. Ostatnio po przeczytaniu wywiadu z Anią Piętą, w którym powiedziała, że przez cały poprzedni rok nie kupiła sobie żadnego ubrania, postanowiłam zrobić to samo. Założyłam sobie minimum rok – póki co wytrzymałam w tym postanowieniu trudne 3 miesiące. Bo wiesz, wakacje to ciężki czas, wszystko kusi: wyprzedaże, kostiumy kąpielowe, sukienki w sieciówkach. Chodzę w czarnych ciuchach, a w szafie mam kolorowe sukienki, więc stwierdziłam, że póki żadnej z nich nie założę przynajmniej raz, nie kupię sobie nic nowego. I trzymam się tego.

Ale co robisz, żeby cię nie kusiło?

Po prostu nie wchodzę do sklepów, bo wiem, że i tak nie mogę nic sobie kupić. I to jest bardzo przyjemne, bo czuję się wolna. Wchodzę do centrum handlowego i wychodzę tylko z karmą dla psa.

Masz na sobie piękną biżuterię, skąd pochodzi? Kolekcjonujesz ją?

Ten pierścionek z oczkiem mam po babci. Babcia zostawiła 5 pierścionków, które moja ciocia przechowywała przez ostatnie lata. W końcu spotkałyśmy się – ja i cztery pozostałe kobiety z mojej rodziny. Usiadłyśmy przy jednym stole i ciągnęłyśmy karteczki z numerami pierścionków.

Każda z nas wylosowała dokładnie ten, który chciała. Rzeczywiście, lubię biżuterię, ale noszoną w nieoczywisty sposób, np. kulka w jednym uchu, a w drugim wiszące jezusy od Anki Krystyniak.

Sprawiasz wrażenie osoby, która ma wszystko poukładane i jest dokładnie w tym miejscu, gdzie zawsze chciała być.

Dobrze mi jest. Dużo pracuję i chcę pracować. Nabrałam pewności siebie, pewnie częściowo za sprawą pracy za granicą. Czuję teraz, że wszystko jest możliwe – mogę zagrać u boku Toma Hardy’ego i spędzić 2 miesiące w Rzymie z Matthew Modinem.

Jaki jest Modine?

Wspaniały! Spędziliśmy dużo czasu razem, czekając na make-up, żartując, jedząc. Opowiadał mi, że jego rodzice mieli kino samochodowe i jego zadaniem było rozdawanie głośników. Po seansie zbierał te głośniki i to właśnie stanowiło jego inicjację seksualną. Opowiadał mi też o tym, jak spędził 2 lata ze Stanleyem Kubrickiem, kręcąc „Full Metal Jacket”, jak grał „Ptaśka”. Od 28 lat jest w związku małżeńskim z tą samą kobietą. To wybitny aktor i niezwykle hojny człowiek, który nie boi się dzielić tym, co ma. I za takie spotkania przede wszystkim kocham moją pracę.

Życzę ci wielu takich spotkań. I dziękuję za rozmowę.

Ulubiony model butów Anniel Heel Night.

KWESTIONARIUSZ ANNIEL

Twoja największa pasja? Życie

Guilty pleasure? Gorzka czekolada

Ukochane comfort food? Naleśniki z serem

Ulubiona książka? „Na wschód od Edenu” Johna Steinbecka

Ulubiony magazyn? „Kukbuk”

Ulubiona płyta? „Desire” Boba Dylana

Ulubiony projektantAnia Kuczyńska

Ulubiony kosmetyk? Balsam do ust Tisane

Ulubiony zapach? Bohoboco Olibanum Gardenia

Ulubiony film? „Pożegnanie z Afryką”

Ulubiony reżyser? Paolo Sorrentino

Ulubiona bieliźniana marka? Miss Liberté Varsovie

Ulubiona dyscyplina sportu? Pływanie

Koszyk0
Nie ma produktów w koszyku
Kontynuuj zakupy
0